Lanzarote, Arrieta

Cueva de los Verdes

20 stycznia 2011; 4 261 przebytych kilometrów




cueva de los verdes



Na dziś w planie jeszcze Cueva de los Verdes (8 euro). Tu też można chodzić tylko z przewodnikiem. Grupa dość spora, niestety, więc pałętam się na końcu, żeby choć trochę się tym miejscem nacieszyć i w spokoju porobić zdjęcia.

Najpierw schodzimy do jaskini, w której kiedyś mieszkańcy wyspy chronili się przed piratami. Ściany mają przeróżne kolory - to od minerałów, choć nie wiem, na ile jest to kwestia po prostu oświetlenia.

Dalej wita nas Tunnel de la Atlantida - ponoć najdłuższy znany na świecie wulkaniczny tunel. Ma on w sumie sześć kilometrów długości, a jego część przebiega pod poziomem oceanu. Utworzyła go lawa wypływająca z pobliskiego wulkanu Monte Corona przed pięcioma tysiącami lat! I do dziś wygląda tu podobnie, jak wtedy. Co za niesamowite miejsce! Móc chodzić takim wulkanicznym tunelem to nie lada gratka. W dodatku zadziwiające jest, że wcale nie przecieka tu woda.

Na końcu drogi podziemna jaskinia o doskonałej ponoć akustyce - tutaj również odbywają się koncerty. Jesteśmy pięćdziesiąt metrów pod powierzchnią oceanu!

Dalej idziemy po schodkach na górę, a tam... przepaść w dół! Przewodnik mówi, że mamy być cicho, on wrzuci w tą przepaść kamień i usłyszymy echo, jak jest tu głęboko. Wrzuca kamień i okazuje się, że... no ale tego nie mogę wam zdradzić, przewodnik prosił o zachowanie tajemnicy, no i nie będę psuć wam niespodzianki :)))
Dodam tylko, że miejsce to jest jednym z najpiękniejszych, do jakich udało mi się dotrzeć, nie tylko na wyspie. Wrażenie robi ogromne, wpatrywanie się w głębię jest trochę niepokojące, z dreszczykiem emocji, szczególnie, gdy jest się tam samemu. Muzyka dodatkowo potęguje wrażenie.
Wgapiam się w głębinę i wgapiam, nie mogę się od tego miejsca odczepić, jacyś ludzie jeszcze na horyzoncie, więc się nie przejmuję. Wracając, widzę, że gdzieś na dole igra światło latarki, przewodnik coś mówi, ale nie chce mi się słuchać, bo wciąż jestem pod wrażeniem. Idziemy, a tam dalej już chyba wyjście, hmm, to światło latarki mnie zaintrygowało, nie chce mi się jeszcze wychodzić, no bo szkoda by było stracić część wycieczki, może oni poszli jeszcze gdziś na dół? Więc postanawiam wrócić, żeby zobaczyć, czy może gdzieś tam jest jakieś zejście. Dziewczyny i para Anglików wyłażą na górę, więc idę sama. Latarkę mam jakby co. No i są kamery, więc obsługa powinna mnie widzieć jakby co ;)
Idę z powrotem, ale zejścia żadnego nie ma, teraz dopiero gdzieś na skraju świadomości miga mi, że przewodnik użył słowa trick, więc z tym światłem latarki to pewnie był jakiś trick. Ale co tam, skoro już tak daleko poszłam, to wracam do przepaści. To miejsce przyciąga w jakiś magiczny sposób, chcę raz jeszcze zerknąć w głębinę. Gdy jestem tu sama, wrażenie jest po stokroć większe!

No to teraz wracam już, pewnie wszyscy po prostu wyszli na zewnątrz. Okazuje się, że pracownicy już się szykują do odejścia, miało być niby ostatnie wejście do tunelu o 17:30, a okazało się, że nasze o 16:30 było ostatnie! Ale szczęście, że zdążyłyśmy!